Soiernsee

Soiernsee

To jest następna wycieczka, która kiedyś zapisałam, zapomniałam i zawsze jakoś ciężko było ją zrobić. Trzeba najpierw daleko jechać (do Krün, czasem to 2 godziny jazdy), daleko iść (ponad 10 km w jedną stronę) i wysoko się wspinać (ponad 1000 metrów). Ogólne więc trochę odstrasza, bo sam czas przejścia w opisie to 7,5 godzin, a gdzie dojazd, przerwy…? Ale zakochałam się w tych widokach, wstałam przed świtem i pojechałam.

Trasa zaczyna się długim podejściem w lesie droga szutrowa. Jest kilka prześwitów na widoki, ale ogólnie to dosyć nudne podejście i niektórzy, jak później zobaczyłam, podjeżdżają tam rowerem. Ja mam już na to sposób: słuchawki w uszy, głowa zajęta książką, a nogi same idą. Z rana było dosyć zachmurzone niebo, ale jak zaczęłam już wychodzić z lasu słońce zaczęło się przedzierać przez chmury i od razu zrobiło się przyjemniej (i cieplej!).

Zjadłam śniadanie przed bacówka ciesząc się słońcem i widokiem na góry i ruszyłam dalej. Tutaj szlak zaczyna być ciekawy, bo odbija od drogi i prowadzi zboczem wąziutką ścieżką. Co zakręt zaczynają się otwierać co raz to piękniejsze widoki na ogromny masyw Karwendel, ale też droga robi się co raz węższa i przybliża się nad przepaść.

W końcu są też jakieś liny, drabinka, trochę wspinaczki po skałkach, ale widokowo to chyba jedna z ładniejszych tras jakie robiłam, a widok ciągle się zmienia.

Gdzieś tam wysoko wypatrzyłam schronisko i wiedziałam, że jest już niedaleko. Schronisko jest teraz już zamknięte, odchodzi od niego droga nad Soiernsee. A tam zaskoczenie: nad samym jeziorkiem jest chatka ratowników górskich i akturat jeden tam był, trochę z nim pogadałam. Ale ten widok!!!! Znalazłam wielki kamień, rozsiadłam się i podziwiałam. Troche też dokarmiłam rybki w jeziorze kanapka, trochę mi ich było żal, że w tak zimnej wodzie żyją.

Pozbierałam się, pożegnałam z ratownikiem i ruszyłam dalej, już w drogę powrotną, ale inna droga. Nie chciałam schodzić za samą wąską dróżką, która tu weszłam. A przy zejściu przechodzi się obok drugiego jeziorka, całkiem blisko tego pierwszego. Przepiękne widoki! Było warto dla nich się tyle męczyć.

Droga powrotna jest szersza, bardziej bezpieczna, ale już nie tak spektakularna, chociaż można jeszcze zobaczyć ogromny wodospad, który nie widać w pierwszym wariancie. No i jest to zejście z podejściem, ale mimo wszystko to lepsza opcja do schodzenia.

Jak już podeszłam do bacówki, to droga prowadzi już tylko w dół ta sama szeroka szutrówka i tam rzeczywiście żałowałam, że nie mam roweru, żeby zjechać. Ale koniec końcem przy aucie byłam już po 6,5 godzinach, z przerwami, więc o godzinę szybciej niż mówią opisy. Więc może wcale nie jest taka zła, a może to efekt drylu wojskowego skrytego pod kursem fitness, na który chodzę. Na dole już pełne słońce i radość z tak pięknego dnia.