Magome-juku - Nagano

Magome-juku - Nagano

Wyjechaliśmy z Magime-juku z samego rana. Kobieta w hostelu pytała się, czy nie robimy dzisiaj wędrówki po górach, bo ładne szlaki tam idą. Może sami byśmy poszli, ale na pewno nie z tymi dziećmi. Słońce też mocno grzało już z samego rana, a przy informacji turystycznej wisiało kilka ogłoszeń, że po lasach chodzą niedźwiedzie i trzeba mieć przy sobie dzwonek, żeby nie iść w zupełnej ciszy i nie natknąć się na zwierza przypadkiem.

Kupiliśmy tylko w samoobsługowym straganie borówki i pojechaliśmy dalej w stronę Nagano.

Po drodze była plantacja wasabi, którą można było oglądać i na której Kurosawa nawet jeden film nakręcił.

Zrobiliśmy tam więc przerwę. Niestety pola były przykryte włókniną, bo tak słońce paliło, ale i tak było ciekawie zobaczyć jak rośnie ta roślina. Przez te pola ciągle płynie zimna woda (13 stopni), w środku rośnie wasabi. W jednej części była zrobiona ławeczka nad wodą, można było wymoczyć nogi w lodowatej wodzie.

Dla dzieci najciekawsza część kulinarna: lody z wasabi.

A w sklepiku można było kupić wszystko co tylko możliwe i niemożliwe z wasabi: mydło, pomadkę, ciasteczka itd. Ja kupiłam algi i wino z wasabi (jeszcze nie testowane).

W hotelu w Nagano wszyscy padliśmy i dopiero pod wieczór wyszliśmy na spacer.

Idziemy w stronę starego miasta, a tam jakaś muzyka. Idzie dziwna procesja i zatrzymuje się przed sklepem.

0:00
/0:16

Krzysiek mówi, że pewnie poszli sobie coś do picia kupić, a oni zaczęli w tym markecie jakieś tańce/ modły odprawiać 😀 Cześć Japończyków się patrzy, część kupuje dalej, jakaś zupełnie surrealna sytuacja. 

0:00
/0:14
0:00
/0:13

A panowie zatańczyli, zagrali i zwinęli sie z powrotem.

My poszliśmy w stronę głównej świątyni. Na ulicach wielka cisza, chociaż to przecież duże miasto. Ludzie mówią półgłosem, nawet auta po cichu jeżdżą. Tylko w barach toczy się życie.

Świątynia i bramy do niej przepiękne, kawał dobrego, starego drewna. Już wszystko pozamykane ( bo tu zabytki tak raczej o 17 zamykają, czasem wcześniej) ale i tak można było sporo pooglądać.

W hoteliku chciałam iść pod prysznic, a okazało się, że chociaż to nie zabytkowy dom, jak ten, w którym spaliśmy w górach, to jednak bardziej tradycyjny, bo zamiast pryszniców była łaźnia - onsen. Wyszorowałam się z Mają, wygrzałyśmy się w wannie z bąbelkami i teraz to już naprawdę wszyscy padli.