Gaudeamushütte

czyli szybki, weekendowy wypad w Kaisergebierge z noclegiem w schronisku.
Zawsze jest mi żal, że tak blisko gór mieszkamy, a relatywnie mało w nich jesteśmy. Zwykle są to wypady jednodniowe, no bo blisko i zawsze się dojedzie na noc do domu, ale trochę pod górkę się zaczyna robić, jak chce się gdzies w Alpach przenocować. Albo wszystko jest już zarezerwowane jak zaczyna się robić pogoda, albo jest bardzo drogo, a przeważnie to i jedno i drugie. Gdzieś tak w grudniu mnie olśniło, że przecież istnieją schroniska, my jesteśmy od lat członkami DAV, więc trzeba korzystać i spróbować tam spać. No i zaczęło się polowanie na miejsce w pokoju (bo z dzieci tak średnio się nadają do spania w większej sali). Już w grudniu ciężko było znalesc nocleg z soboty na niedzielę (!). No ale udało się.
Troch byla ryzykowna że rezerwacja, bo już sama pogoda mogła być po prostu zła, ciężko przewidzieć w grudniu końcówkę maja.
Ale przyszla sobota i ciepło! Takie ciepło, że najrozsądniej było pojechać najpierw nad jezioro. Najbardziej genialnym wynalazkiem austriackim jest „Naturbad“: niby jezioro, ale jednak bardziej zagospodarowane, ale nie kąpielisko z betonem, tylko z wodnymi roślinami i kładkami.


Po drodze mieliśmy akurat Bananensee, więc tam się rozłożyliśmy. Przepiękne miejsce, ale to był pierwszy ciepły dzień po prawie całym zimnym miesiącu, więc woda w zasadzie lodowata była. Ale daliśmy radę wszyscy popływać.



Po południu coraz więcej ludzi zaczęło przychodzić, słońce już bardzo mocno grzało, więc pojechaliśmy dalej.
Po drodze, już z auta widoki robiły się co raz piękniejsze. Kocham Kaisergebierge, są najładniejszymi górami, jakie widziałam, zachwycają mnie za każdym razem.
Do naszego schroniska z ostatniego parkingu można dojść chyba w mniej niż godzinę. To było trochę za mało dla nas i stanęliśmy dużo niżej na drodze, żeby jednak trochę się przejść i nacieszyć się górami.
Zaczęliśmy najpierw iść przez wąwóz, przez który płynie rzeka i na taką pogodę było to super.




W końcu wychodzi się z lasu i widać skalne ściany. Widok trochę nierzeczywisty.


Jeszcze pół godziny drogi i w końcu widać schronisko



Tym razem dziecko musiało sobie zrobić tradycyjną pieczątkę

Schronisko jest w bardzo zadbane, chyba niedawno odnowione, pokoje z takim widokiem:

A przy schronisku króliczki ku uciesze dzieci


Chwilę później przyszły też Szyszki i miło sobie spędziliśmy wieczór



Balas się, że będzie bardzo zimno rano, ale miło było zjeść śniadanie na zewnątrz. No i ten widok (nie, nie chodzi mi o widok niewyspanych ludzi)!

Mają najlepiej się czula wśród króliczków, więc z resztą towarzystwa niezbyt entuzjastycznie nastawionego do wędrówek zostawiliśmy ją w schronisku i poszliśmy się przejść na pobliski szczyt.





Na górze jest „grób alpinisty“

A za nim zauważyliśmy kozice!

Zeszliśmy do schroniska, wypiliśmy jeszcze po piwie, spakowaliśmy się i wróciliśmy do cywilizacji. Trzeba pamiętać o tym miejscu bo jest świetne!

