Freising- Fahrenzhausen

a w zasadzie odwrotnie: Fahrenzhausen-Freising (ze względów logistycznych). Został nam już tylko tydzień do pielgrzymki do Altötting. Chciałyśmy jeszcze poćwiczyć, ale już tak na spokojnie, bo ja już zaczęłam czuć, że razem z wszystkimi kursami sportowymi, które robię w tygodniu jestem trochę przetrenowana. Więc plan był taki, żeby przejść tylko 20 km. Pogoda trochę też nie dopisała (nad Ammersee miał padać deszcz), więc zamiast kontynuować drogę na południu Monachium zaczęłyśmy nową, właśnie tą z Freising, która okrąża Monachium od zachodu i w końcu łączy się z drogą nad Ammersee.

My zaczęłyśmy rano w Fahrenzhausen. Droga jest oznaczona jako droga św Jakuba, ale nie jestem pewna, czy w którymkolwiek kościółku aż do Ammersee można dostać pieczątkę.

Za Fahrenzhausen dosyć długi odcinek idzie się wzdłuż rzeki Amper i jej zakoli. Bardzo dzikie krajobrazy.

Dalej trzeba przejść na autostradą (huk!) i dochodzi się do Kranzberg. Zrobiłyśmy sobie postój przy zamku (tak btw bardzo ciekawe i stare miejsce, zamieszkane od 1500 lat p.n.e.; w zamku jest muzeum okresu brązu), kościół niestety był zamknięty i można było oglądać tylko z zewnątrz.








Za Kranzberg stoi kolumna ze św Korbinianem, więc wiadomo, że kierunek dobry i Freising musi być już niedaleko.


I rzeczywiście: po przejściu lasu otwiera się przepiękny widok na panoramę Freising!

Ale po drodze jest jeszcze Hochenbachern. W tamtejszym kościółku trafiłyśmy na ślub, a w samoobsługowym sklepiku mogłam kupić jajka prosto od szczęśliwych kur.





No i wreszcie Freising, a w zasadzie jego dzielnica Vötting z kościołem św Jakuba (w tym kościele znowu odbywał się chrzest). Przed kościołem, niestety zupełnie zarośnięta dzikimi różami, znajduje się wskazówka: „Santiago de Compostela 2800 km“.



Z głodu i sentymentu do TUM poszłyśmy na burgera i tradycyjne piwo na kampusie uczelni.


W końcu stare miasto i ciasteczko (chociaż to chyba profanacja tak nazywać te dzieła sztuki) u Muschlera, a w zasadzie na stopniach kanału przed Muschlerem.




I to tyle. Mamy nadzieję kontynuować tą drogę dalej na południe, aż do Ammersee, ale raczej w dalszej przyszłości, gdzieś na jesień.

Ps: poszłam dzisiaj bez większych nadziei do sklepiku przy katedrze pytać o pieczątkę i mam!

