Deszcz

Deszcz

Poszłam na open air teatr, na „Folwark zwierzęcy“ po mega wyczerpującym tygodniu, a w zasadzie tygodniach. Tak naprawdę byłam tak zmęczona, że chciałam iść spać, ale wiedziałam, że wyjście z domu zawsze pomaga (wady i zalety home office…).

Nie miałam rezerwacji, ale znalazło się miejsce, akurat przy ludziach, z którymi chodzę na sport (też dobry sposób na zmęczenie. Jak pot szczypie w oczy, człowiek zapomina o wszystkim innym). 

Wychodzi konferansjer i mówi, że dwie sprawy są pewne: będzie się nam podobało i na pewno nie będzie padać (bo już chmury nad nami krążyła). No i w tym momencie zaczęło kropić :D Ale przestało. Aż do prawie-końca. Chyba brakło nam nie więcej jak 10 minut do finału, a tu znowu kropi, pada, leje! Ludzie zaczęli uciekać, ogłoszono przerwę. Ale nie ma się gdzie schronić! Wsiadłam na rower, ale leje co raz bardziej, to już środek jakiejś burzy! W okularach nic nie widzę, bez woda leje mi się do oczu. Ale jadę i nagle uświadamiam sobie, że jest pięknie. Że po ciągłym dryfowaniu w abstrakcjach protokołów przesyłania danych, szyfrowaniu, logowaniach, instalacjach i całej reszcie tego obłędu mam taki kontakt z realnością. 

Woda nalała mi się góra do butów i musiałam ściągnąć i wyżąć też skarpetki przed wejściem do domu. Nowa parka, chociaż wygląda na bawełnianą, okazała się być nieprzemakalna. Zamknęłam drzwi, przestało padać. Super prezent na koniec tygodnia.